Na parkanie okalającym późnogotycki, wymurowany z czerwonej cegły kościół pod wezwaniem św. św. Piotra i Pawła umieszczono kwadratową, żeliwną tablicę ozdobioną czterema narożnymi rozetami. Na niej widoczny napis: ARTUR ZAWISZA CZARNY urodzony 24.IX.1809 r. w Sobocie, ochrzczony w tutejszym kościele, zamordowany przez władze carskie 26.XI.1833 r. w Warszawie. Męczennikowi poświęceń i przekonań hołd składają mieszkańcy Parafii Sobota„. 

24 września bieżącego roku przypadnie 215 rocznica urodzin Artura Zawiszy, pseudonim „Czarny”, bohatera tragicznego i dziś niesłusznie zapomnianego, na którego cześć plac otwierający Aleje Jerozolimskie w Warszawie nazwano jego imieniem.

Według legendy Artur Zawisza miał pochodzić od jednego z potomków słynnego Zawiszy Czarnego z Garbowa, uważanego za wzór wszelkich cnót rycerskich.   W 1827 roku ukończył Szkołę Wojewódzką w Kaliszu i rozpoczął studia na Wydziale Prawa i Administracji Królewskiego Uniwersytetu w Warszawie. Już w okresie wczesnej edukacji zasłynął z niesubordynacji i udziału w manifestacjach patriotycznych głosząc hasła wolnościowe. Po wybuchu powstania listopadowego początkowo pracował jako redaktor Kuriera Polskiego i Nowej Polski. W styczniu 1831 roku zaciągnął się do 1 pułku Jazdy Płockiej (późniejszy 8. pułk ułanów). Walczył w bitwach pod Białołęką, o Olszynkę Grochowską, pod Ostrołęką i Balicami. Awansował do stopnia kapitana, a za waleczność został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari. Po upadku powstania emigrował do Francji, gdzie wstąpił do Towarzystwa Demokratycznego Polskiego oraz związku „Namiot „Sekwany”. Należał też do loży wolnomularskiej „Trójcy Nierozdzielnej”.

Organizator wyprawy partyzanckiej do Królestwa Polskiego, pułkownik Jerzy Zaliwski mianował go dowódcą okręgowym w województwie mazowieckim, w obwodach warszawskim i sochaczewskim. Misja nie powiodła się i niewielkie grupki partyzantów – powstańców zostały wzięte do niewoli. Wszyscy zostali skazani na śmierć. Wyrok wykonano publicznie, na placu egzekucji w Warszawie, pomiędzy rogatkami Jerozolimskimi i Wolskimi o godzinie 9 rano. Trzech powstańców rozstrzelano, a Zawisza został skazany na niechlubną dla żołnierza śmierć przez powieszenie. Gdy zapytał, dlaczego nie ginie śmiercią żołnierską nie usłyszał odpowiedzi. Czy wyrok był zemstą władz carskich za to, że oddział dowodzony przez kapitana Zawiszę podczas walk powstańczych wziął do niewoli 40 jeńców ze straży samego Iwana Paskiewicza, naczelnego wodza Imperium Rosyjskiego? Można przypuszczać, że tak.

Śmierć i ostatnie wypowiedziane słowa, z punktu widzenia legendy Artura Zawiszy Czarnego, okazały się ważniejsze od życia. Według relacji zawartych w pracach Aleksandra Kraushara, czy Jana Wegnera, zawierających wydane w Moskwie w 1873 roku pamiętniki rosyjskiego historyka Mikołaja Berga, Zawisza przed śmiercią zapytał:

„Czy nie ma tu kogokolwiek, któremu bym mógł odkryć moją ostatnią wolę?” A gdy podszedł do niego rosyjski oficer, rzekł: „Proszę powiedzieć mojej matce, że umieram godny jej!”

Gdy zerwał z siebie i odrzucił śmiertelną koszulę przywołano księdza, któremu polecono go uspokoić. Ksiądz zbliżył się z krzyżem w ręku i przemówił: „opatrzność i sprawiedliwość Boska – Zawisza przerwał: „opatrzność! i sprawiedliwość! gdyby one istniały, tego by nie było” i sam poszedł ku rusztowaniu. Ostatnie jego słowa były: „Gdybym miał sto żyć, wszystkie bym ofiarował ojczyźnie!” (Kogda by u mênia bylo sto žiznêj, vsê by ich ja otdal otčiznê!). Przez cały czas do chwili egzekucji stał wyprostowany, z głową wzniesioną do góry.”

Ostatnie słowa Zawiszy zostały zmienione w drugim, przetłumaczonym w całości na język polski, wydaniu „Pamiętników” Mikołaja Berga (Kraków 1894) na:

„Gdybym miał sto lat żyć, wszystkie bym ofiarował mojej ojczyźnie.” Zmiana wydaje się niewielka, lecz różnica jest zasadnicza. Owo „sto żyć” to przecież dużo więcej niż „sto lat”. Zawisza umierając miał 24 lata. Gdyby, tak jak powiedział, miał jeszcze 99 żyć (czyli razem sto), wówczas byłoby to 2400 lat. Za tą wersją podążył Jan Wegner w pracy Artur Zawisza Czarny, jeden z inicjatorów budowy pomnika Artura Zawiszy Czarnego w Łowiczu w 1938 r. Zostały na nim wyryte ostatnie słowa Zawiszy, jednak, w zmienionej, znanej dziś wersji.

Trudno dziś stojąc na rynku w Sobocie, wsi w powiecie łowickim, wyobrazić sobie, że kilka domów przyległych do dosyć rozległego rynku było kiedyś miastem. A jednak. Założona w 1250 roku na prawie niemieckim wieś uzyskała pod koniec XIV wieku prawa miejskie. Być może na skutek zabiegów ówczesnego właściciela Tomasza Sobockiego, posła króla Zygmunta Starego na dwór Sulejmana Wielkiego, któremu udało się, dzięki zręcznej polityce, zagwarantować Polsce pokój z państwem osmańskim.

W 1518 roku jego syn, również Tomasz, wzniósł w zachodniej pierzei rynku kościół pod wezwaniem św. Piotra i Pawła. W zwartej, spiętej skarpami, wykonanej z cegły świątyni, z symetrycznymi od wschodu i zachodu falistymi szczytami znajdują się wykute z piaskowca nagrobki Sobockich – fundatora kościoła Tomasza i jego syna, ostatniego z rodu Jakuba. Obok nagrobek delegata Wielkiej Porty, kanclerza wielkiego koronnego, Tomasza Sobockiego, zaliczany do najpiękniejszych w Polsce XVI wieku dzieł sztuki konwisarskiej. Odlany w brązie przedstawia postać zmarłego, zakutego w pełną zbroję rycerza, trzymającego u boku hełm przypisywany jest przybyłemu z Florencji rzeźbiarzowi i architektowi Santi Gucci, Artysta tytułował się mianem „architekta najjaśniejszego króla jegomości” i na zlecenie Stefana Batorego wybudował pałac w Łobzowie pod Krakowem, a po śmierci króla jego pomnik w Katedrze Wawelskiej.

Pod wykutą w piaskowcu rzeźbą młodzieńca gaszącego pochodnię złożono trumnę Cypriana Zawiszy, ojca Artura.

W 1870 roku Sobota utraciła prawa miejskie a rozległy, jak na tak niewielką miejscowość rynek potwierdza, że kiedyś miała większe znaczenie.

Jedna z czterech dróg wychodzących z rynku, prowadząca w kierunku wschodnim, kończy się bramą oprawną w wymurowane z czerwonej cegły słupy. Tablica informuje, że teren jest prywatny, ale właściciel zezwala na zwiedzanie ogrodu. Za nią cztery hektary noszącego ślady dawnej świetności, zaprojektowanego w 1896 roku przez Waleriana Kronenberga parku z okazami pięknego starodrzewu. Kilka drzew podparto drewnianymi konstrukcjami chroniącymi przed powaleniem. Główna aleja prowadzi do znajdujący się w jego centralnej części neogotyckiego dworu, nazywanego pałacem, o bogatej i ciekawej historii.

Prawdopodobnie w poł. XV w. w Sobocie powstał zamek warowny, który przebudowano w połowie XVI w. na murowany dwór obronny. Fundatorem nowego założenia był jeden z braci Sobockich, Tomasz lub Brycjusz. Pierwszy z nich, podkomorzy łęczycki od 1542 r. i kasztelan gostyński od 1546 r., wybudował w Sobocie kościół parafialny, drugi z kolei sfinansował w nim renesansowe nagrobki. W okresie następnych 150 lat niewiele wiadomo o losach dworu, który określany jako skarbiec murowany, przestał pełnić funkcję mieszkalną.

Obecny dwór w Sobocie powstał z inicjatywy Augusta Zawiszy w 2. połowie XIX w., jako parterowa budowla wzniesiona z nieotynkowanej cegły, o formie zameczku. Nad głównym wejściem znajduje się piętro, zwieńczone neogotyckim krenelażem. W skrzydle północnym dobudowano ośmiokątną basztę, także zwieńczoną krenelażem. Posadowionemu na niewielkim wzniesieniu budynkowi „obronnego” charakteru dodaje otaczająca go fosa. Po śmierci Artura, majątek w Sobocie skonfiskowały władze carskie, a w 1870 roku miejscowość utraciła prawa miejskie. Majątek wykupił brat Artura, August Zawisza. W czasie przeprowadzonych w 1985 roku badań archeologiczno-architektonicznych w murach neogotyckiego dworu odkryto pozostałości sześciobocznej wieży o boku długości 4,5 m, którą opinają narożne przypory z gotyckim układem cegły. To jedyna pozostałość z dawnego zamku.

Romantyczny, trochę nierealny park otaczający porośnięty bluszczami i chmielem zameczek stanowił naturalne plenery do dwóch produkcji filmowych.

Pierwszy raz sobockie plenery, z udziałem jej mieszkańców, stanowiły tło do nakręconego tuż po II wojnie filmu pt. Jasne łany w reżyserii Eugeniusza Cękalskiego. Akcja utrzymanego w konwencji socrealizmu filmu rozgrywa się w 1947 roku we wsi, w której młody nauczyciel walczy z zacofaniem hamującym społeczny i ekonomiczny rozwój lokalnej społeczności.

Drugi kręcony tu film to polska produkcja pt. „Bikini blue” Jarosława Marszewskiego z Tomaszem Kotem i debiutującą Lianne Harvej w rolach głównych. Film ma podtytuł „Historia niezwyczajnego szaleństwa”, a akcja rozgrywa się w latach 50. w Wielkiej Brytanii i Polsce. Opowiada o byłym oficerze wojska polskiego dotkniętym wojenną traumą i brakiem możliwości bezpiecznego powrotu do kraju. Po nieudanej próbie samobójczej przebywa w szpitalu psychiatrycznym dla byłych polskich żołnierzy. Sceny plenerowe w ogrodzie szpitala kręcono w parku dworskim w Sobocie.

I jeszcze ciekawostka. Niewiele osób odwiedzjących największy i bardzo lubiany leśny teren rekreacyjny w Łodzi wie, że to August Zawisza, będący wówczas właścicielem folwarku w Lesie Łagiewnickim nazwał go Arturówkiem, na cześć straconego przez zaborców brata, Artura Zawiszy.

Mariusz Gaworczyk

Wszystkie zdjęcia autora.