Jeszcze w końcu lat 80. jadąc drogą DW 702 pomiędzy Zgierzem a Kutnem można było zobaczyć po obu jej stronach nietypowe dla tutejszego krajobrazu domki. Identyczne wielkością i kształtem. Drewniane, proste w formie, zbudowane z jednakowych modułów. Potocznie nazywane domkami fińskimi.
Pierwsze takie domy przyjechały do Polski w marcu 1945 roku, jako dar ZSRR, który Rosjanie dostali od Finlandii, jako reparacje wojenne. Już pięć miesięcy później wybudowano z nich w Warszawie pierwsze osiedle mieszkaniowe, z przeznaczeniem dla pracowników Biura Odbudowy Stolicy (BOS), zatrudniającego 1,5 tysiąca inżynierów i specjalistów oraz ponad 9 tysięcy robotników. Zbudowano trzy takie osiedla: na Polu Mokotowskim, przy ul. Szwoleżerów i na tyłach parku Ujazdowskiego, czyli na Ujazdowie Górnym, dziś nazywanym Jazdowem. To ostanie, mimo założenia prowizoryczności i nieuchronności likwidacji, częściowo przetrwało do naszych czasów. Powojenny głód mieszkaniowy spowodował, że w wielu rejonach kraju powstały osiedla takich domków. Największa ich ilość, kilka tysięcy, na Górnym Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim, na potrzeby robotników rozbudowywanych kopalń i zakładów przemysłowych. Osiedle takie wzniesiono również w Gdańsku. Pomysł budowy niewielkich domków z prefabrykowanych, modułowych elementów powstał w latach trzydziestych w Szwecji. Wznoszone w szybkim tempie z łatwo dostępnego materiału miały, podobnie jak w powojennej Polsce, zapewnić choćby tymczasowy dach nad głową. Pomysł rozwinęli Finowie udoskonalając konstrukcję tak, by można je było stawiać jeszcze szybciej i taniej – wystarczyło trzech robotników i dwa tygodnie, by można było w nim zamieszkać. Domki mają powierzchnię od 54 do 6o m2 – pokój – lub dwa pokoje z kuchnią na parterze i otwarte poddasze. W wersji większej ok. 70 m2 na poddaszu można było wygospodarować dwa nieduże pokoje. Nie posiadały łazienki. Elementy ścian od zewnątrz pokryte były szalówką z desek, a od wewnątrz płytami pilśniowymi lub grubą tekturą. Ocieplenie stanowiły wióry drewniane lub odpady papierowe – sprawdziłem, ponieważ na początku lat osiemdziesiątych kupiłem taki domek od gospodarza pod Kutnem. Część prefabrykatów ocieplona była wiórami, a kilka papierem, być może wtórnie. Wszystkie elementy ponumerowałem i domek został rozebrany w celu przewiezienia do Łodzi. Jako młode małżeństwo mieliśmy w nim zamieszkać. Jednak los sprawił inaczej i komplet elementów sprzedałem. Pod moim nadzorem domek bezproblemowo został złożony na działce klienta w podłódzkiej miejscowości. Udało się nawet odzyskać i ponownie ułożyć większość ceramicznej dachówki. Ocieplenie zostało wymienione na wełnę mineralną. Poważne zagrożenie dla osiedla Jazdów nastąpiło w 2011 roku, kiedy to na ich miejscu miała powstać nowa zabudowa. Dzięki determinacji organizacji pozarządowych i aktywistom udało się zachować zespół. Obecnie w domach swoje miejsce znalazły różnego rodzaju stowarzyszenia i instytucje, wśród nich Towarzystwo Opieki Nad Zabytkami, Stowarzyszenie Akademickie, a od czterech lat w jednym z nich Rotacyjny Dom Kultury, który udostępniany jest bezpłatnie na okres 30 dni osobom i podmiotom chcącym realizować działania społeczno – kulturalne. W tej technologii, w okresie powojennym budowano również przedszkola. Spotkałem takie w Rawie Mazowieckiej, a inne kilka lat temu zostało rozebrane w Nowosolnej. Dlaczego o tym piszę? Otóż w pobliżu Łodzi, w miejscowości Wodzierady, zachowała się mini kolonia trzech fińskich domków. Dwa z nich są zamieszkałe. W trzecim, obecnie pustym, funkcjonowała gminna biblioteka.
Mam nadzieję, że znajdzie się sposób, finanse i lokalizacja na uratowanie tego opuszczonego domku. Może uda się przenieść go do któregoś skansenu? A może na wzór Jazdowa znajdzie w nim miejsce jakaś placówka kulturalna? Takich domków, będących świadectwem niełatwej powojennej historii zostało już niewiele. Pomiędzy Zgierzem a Kutnem zauważyłem tylko jeden. Na szczęście w trakcie renowacji. Spróbujmy uratować ten w Wodzieradach.
Mariusz Gaworczyk