„Od największej nawet brzydoty i bałaganu gorszy jest fałszywy ład, wprowadzany bez poszanowania lub kosztem prawdziwego porządku miasta, które walczy o przetrwanie i poszanowanie.” 1
„Można się przespacerować po Nowym Jorku, podobnie jak po większości metropolii na świecie, i ich nie zauważyć, choć w większych częściach miasta są wszechobecne i wznoszą się pionowo niczym gigantyczne, pokryte siatką pudła z cegły, betonu lub szkła, stojące samotnie albo ciągnące się przez całe kwartały ulic, niezaprzeczalnie mające w sobie coś z płyt nagrobkowych: bloki. Zwykle są odsunięte od ulicy, otoczone parkingami i ogrodzonymi trawnikami oraz chaotycznymi zlepkami chodników, kwietników i bruku, zaaranżowanych tak, aby przypominały parki, choć ewidentnie nimi nie są. Lub też wznoszą się nad rozległymi, surowymi, smaganymi wiatrem placami zbudowanymi właściwie nie wiadomo po co. Mieszczą biura albo mieszkania. To, czy ich mieszkańcy są biednymi, średniakami czy bogatymi można odgadnąć, opierając się na stopniu zadbania lub zaniedbania przestrzeni między budynkami a ulicą – forma architektoniczna bloków jest na ogół taka sama. Zawsze są niezachęcające i zaprojektowane tak, żeby były odseparowane od przechodniów.”2
Prefabrykacja była od dawna marzeniem modernistycznych architektów, zwłaszcza w Europie, a amerykańscy projektanci i budowniczowie już od początku lat dwudziestych XX wieku pragnęli wykorzystać standaryzowane metody produkcji modelu T Forda w budownictwie mieszkaniowym.
Za „ojca” idei prefabrykacji betonowej można uznać Le Corbusiera i przedstawioną przez niego w 1914 roku koncepcję budynku Dom-ino. Wprawdzie na podstawie tego projektu nigdy nie powstała żadna realizacja, lecz idea wykorzystania powtarzalnych elementów żelbetowych stała się inspiracją dla wielu projektantów.
Prototypowe, wykonane z prefabrykatów domy powstały po pierwszej wojnie światowej w Holandii. Eksperymentalne budynki wzniesiono w 1923 w berlińskiej dzielnicy Lichtenberg, we Francji i Szwecji. Na masową skalę prefabrykację w budownictwie stosowano w ZSRR, skąd po II wojnie światowej technologia ta została przeniesiona do krajów bloku wschodniego.
W Polsce, pierwsza wytwórnia produkująca na skalę przemysłową elementy prefabrykowane powstała w 1897 w Białych Błotach. Co ciekawe zakład ten jest czynny i produkuje elementy z betonu sprężonego do dnia dzisiejszego!
Wszystkie te eksperymenty i poszukiwania tańszych sposobów budowania miały na celu zaspokojenie elementarnych potrzeb mieszkaniowych mniej zamożnych lub uboższych warstw społecznych. Paradoksalnie udało się to po części w powojennej Polsce, której rząd złożony głównie z prostych ludzi podjął działania by ulżyć losowi prostych ludzi. Jednym z nich było zapewnienie im dachu nad głową i ludzkie, cywilizowane warunki mieszkaniowe. W celu przyspieszenia tempa odbudowy w zrujnowanej i wyniszczonej II wojną Polsce ówczesne władze postanowiły zastąpić tradycyjne budownictwo wznoszeniem budynków, głównie mieszkalnych z prefabrykatów – tzw. wielkiej płyty, nie przywiązując zbytniej uwagi do jakości. I choć kadry zarządzające powojennej Polski mentalnie nie były przygotowane na nowoczesność, a ich wykształcenie często pozostawiało wiele do życzenia kolejny „plan 5-co letni” musiał się udać.
W roku 1980 udział budownictwa wielkopłytowego wynosił 78,3% (sic!), ale już od roku 1983 zaczął następować spadek (71,5%), co nie zmieniło faktu, że budownictwo mieszkaniowe – głównie spółdzielcze – w Łodzi było do roku 1989 realizowane wyłącznie metodą wielkopłytową. Od roku 1945 do 1989 wybudowano w naszym mieście 600 tysięcy izb, co stanowiło około 200 tysięcy mieszkań. W okresie największego szczytu budowlanego oddawano do użytku 10 tysięcy mieszkań! W dniu dzisiejszym wynik nie do osiągnięcia.
Wielka płyta w Łodzi
W Łodzi dominowały dwa systemy budownictwa wielkopłytowego: założony w 1961 roku zakład „Dąbrowa 78”, który w opinii ówczesnego Architekta Miasta pod względem prostoty rozwiązań i czystości funkcji dorównywał najlepszym rozwiązaniom w skali kraju – pełna rozkładowość mieszkań, doświetlenie kuchni (sic!), od M-3 osobna łazienka i WC. Wysokość kondygnacji nadziemnych – 2,8 m, piwnic 2,5 m. Wybudowane osiedla to Dąbrowa, Zarzew, Czerwony Rynek, Chojny-Zatorze oraz Widzew-Wschód.
Zakład Dąbrowa miał produkować 4600 izb rocznie. Żeby to osiągnąć przyspieszano dojrzewanie betonu w temperaturze 80 – 98 st.C. w okresie do 8,5 do 13,5 godziny. Niejednokrotnie na budowy wyjeżdżały jeszcze gorące elementy. System Dąbrowa został uznany za bardziej ekonomiczny i bardziej efektywny, charakteryzujący się niższym stopniem uprzemysłowienia, wykorzystującym elementy prefabrykowane z wytwórni poligonowej. Były to jednak elementy dostarczane na plac budowy w stanie surowym (niewykończonym).
Drugi to system „Szczeciński” – importowana z dawnego ZSRR technologia zaprojektowana w Instytucie GIPROMASZ, stacjonarna fabryka o wysokim, jak na tamte czasy stopniu uprzemysłowienia, adaptowana na polskie potrzeby przez szczeciński Miastoprojekt.
W Łodzi, z elementów tej technologii produkowanych w Łódzkim Kombinacie Budowy Domów – później – Łódzkim Kombinacie Budowlanym Zachód wybudowano osiedla Retkinia – 80 tysięcy mieszkańców i Radogoszcz. Dla tego systemu charakterystyczne były prekursorskie w skali kraju rozwiązania kabin sanitarnych, jako przestrzenne elementy prefabrykowane w całości i całkowicie wykończone i wyposażone. Również elementy zewnętrzne – ściany były dostarczane na budowę w stanie wykończonym. Wysokość mieszkań była identyczna, jak w systemie Dąbrowa – 2,8 i 2,5 m.
Systemy te były porównywalne pod względem pracochłonności. W zakresie walorów użytkowych mieszkań, po wprowadzeniu najnowszej mutacji systemu „Dąbrowa 78” oba rozwiązania prezentowały się w miarę jednakowo. Można więc przypuszczać, że decydującym kryterium był w tym przypadku wysoki stopień uprzemysłowienia systemu, pozwalający na ograniczenie pracochłonności robót na placu budowy i tym samym skrócenie czasu ich trwania, dzięki przeniesieniu szeregu procesów technologicznych do stacjonarnego zakładu prefabrykacji. Niestety nie przyniosło to wysokiej ekonomicznej efektywności tego systemu.
Przyczyny upadku idei
„Żeby pójść naprzód i rozważyć, czym może być miasto, musimy przyjrzeć się wielu jego wizjom od początku masowej urbanizacji, która cechuje nasze stulecie. Jakie wysuwano propozycje? Czy zostały sprawdzone w praktyce, a jeśli tak, jakie wyciągnęliśmy wnioski, jakimi wartościami kierowali się ich autorzy i w jakim stopniu zmieniło się samo społeczeństwo w toku sagi dwudziestowiecznej urbanistyki? Moshe Safdie, 1997”3
Po wielu latach stosowania technologii wielkopłytowej opartej na produkcji elementów w fabrykach domów – kombinatach okazało się, że technologia ta nie jest jednoznacznie konkurencyjna w stosunku do innych metod uprzemysłowionych – wielkoblokowej, monolitycznej, szkieletowej a nawet do tradycyjnej! Ogromne wydatki poniesione na stworzenie kombinatów budowlanych dla budownictwa wielkopłytowego – sto sześćdziesiąt dużych wytwórni prefabrykatów na terenie kraju nie przyniosły efektu w postaci rozwiązania najpilniejszych problemów mieszkaniowych.
Spowodował to między innymi kryzys ekonomiczny początku lat osiemdziesiątych, którego następstwem było zmniejszenie rozmiarów budownictwa mieszkaniowego w porównaniu do końca poprzedniej dekady. W Łodzi najlepsze efekty osiągnięto w latach 1976 – 1980.
Podjęcie na początku lat siedemdziesiątych decyzji o intensyfikacji uprzemysłowienia budownictwa mieszkaniowego w oparciu o fabryki domów podyktowane było ówczesną sytuacją społeczno – gospodarczą wskazującą na konieczność szybkiego rozwiązania nabrzmiałego problemu zaspokojenia potrzeb mieszkaniowych.
W wyborze dróg prowadzących do tego celu popełniono jednak szereg błędów, które doprowadziły do ukształtowania się niekorzystnej monokultury wielkopłytowej Wyeliminowano lub znacznie ograniczono udział innych technologii budownictwa, a właściwego efektu w postaci zaspokojenia choćby najpilniejszych potrzeb społecznych nie osiągnięto. Trzeba przyznać, że zastosowanie systemów wielkopłytowych, bazujących na fabrykach domów pozwoliło na znaczne skrócenie cykli realizacji robót na placu budowy. Efekt ten został jednak okupiony ogromnym wysiłkiem inwestycyjnym powodując jednocześnie nieproporcjonalnie duży wzrost zużycia czynników produkcji budowlanej. Na przykład w zakresie materiałochłonności nadmierne zużycie cementu w celu uzyskania odpowiedniej wytrzymałości betonu wynikało z jego niskiej jakości i dużej zawartości piasku w kruszywie. Duża materiałochłonność systemów wielkopłytowych wynikała także z tego, że technologia ta niejako w założeniach charakteryzowała się marnotrawstwem betonu i stali, ponieważ w konstrukcji budynków mieszkalnych ich wytrzymałość wykorzystywana była średnio w 20 – 30%. Z wymienionych powodów, jak również złej jakości używanych materiałów – cement z domieszkami pyłów z elektrociepłowni, niskiej jakości stal oraz kruszywo a tym samym wyprodukowane, coraz gorsze prefabrykaty stopniowo rezygnowano z tego sposobu budowania. Fabryki – kombinaty produkujące elementy coraz gorszej jakości upadły i powrócono do wznoszenia ścian metodami tradycyjnymi lub w technologii żelbetu.
Innym powodem był fakt, że wyczerpała się formuła osiedli molochów – w Łodzi Retkinia, Teofilów, Widzew, a w Warszawie na przykład Ursynów. To ostatnie osiedle w założeniach projektowych było na owe czasy nowatorskie i nowoczesne. Przedstawiano je na wydziałach architektury, jako wzór godny naśladowania. Jednak efekt końcowy we wszystkich wymienionych przypadkach pozostawia wiele do życzenia.
„Kiedy sny o architekturze się spełniają, zawsze pojawiają się nieprzewidziane konsekwencje.”4
W rezultacie budownictwo mieszkaniowe stanęło w obliczu wielu problemów limitujących rozmiary możliwych do uzyskania efektów użytkowych – głównie materiałowych, transportowych i energetycznych. Problem zatrudnienia był pozorny, gdyż wynikał przede
wszystkim z ogólnie niskiej wydajności pracy, jaką obserwowano wówczas w budownictwie mieszkaniowym, niższą w porównaniu z drugą połową lat siedemdziesiątych. Brakowało chętnych do pracy w budownictwie. Aby zapełnić tę lukę na łódzkie budowy dowożono tak zwanych chłoporobotników5 z okolicznych wsi i miast. W większości bez przygotowania zawodowego.
Inżynierowie zaczęli dostrzegać konieczność powrotu do technologii, których stosowanie w tych latach zostało ograniczone, jako niezgodnych z obowiązującą doktryną.
Dotyczyło to nowoczesnego, uprzemysłowionego budownictwa szkieletowego oraz technologii monolitycznej. Zaczęto zwracać uwagę na fakt, że w ośrodkach o niewielkim nasyceniu budownictwa mieszkaniowego ma uzasadnienie stosowanie udoskonalanej technologii tradycyjnej o wyższym stopniu uprzemysłowienia, która pozwalała na szerokie stosowanie surowców i materiałów lokalnych. Ostatnio zaczyna to być znów modne. Mówi się o tym i pisze choćby w kontekście ekologicznego ich wykorzystywania.
Jednak ze względu na rozbudowaną bazę prefabrykacji, a także w związku z ogromnymi, wciąż niezaspokojonymi potrzebami mieszkaniowymi, pilną sprawą stało się również doskonalenie systemów wielkopłytowych. Przeprowadzane analizy zaczęły poddawać w wątpliwość celowość rozwijania systemów o najwyższym stopniu uprzemysłowienia, bowiem te okazały się najbardziej materiałochłonne, kapitałochłonne oraz energochłonne a co za tym idzie się wiązały się z wysokimi kosztami realizacji.
Udowadniano, że nie jest racjonalne rozbudowywanie kosztownej bazy prefabrykacji jedynie po to, by produkować elementy konstrukcyjne o prostych przekrojach i niewysokich parametrach jakościowych. Efektywna prefabrykacja może mieć uzasadnienie jedynie wówczas, gdy zostają jednocześnie zapewnione: zmniejszenie ciężaru konstrukcji, pełne wykorzystanie właściwości użytych materiałów, wprowadzenie złożonych i racjonalnych form elementów.
Łódzcy inżynierowie zadawali sobie pytanie, dlaczego uznano za wiodący system Szczeciński, charakteryzujący się dużą rozrzutnością materiałową, kapitałochłonnością i wysokimi kosztami produkcji skoro lokalny system „Dąbrowa” dawał o wiele większe efekty produkcyjne.
Co dalej?
Co ciekawe, gdy w Polsce zabierano się do zabudowywania blokami przedmieść, czy nawet wsi w Stanach Zjednoczonych dały się słyszeć pierwsze głosy nawołujące do protestu przeciwko takim formom budowania.
Rewaloryzacja zabudowy miejskiej i przenoszenie budownictwa mieszkaniowego na peryferia miast, szczególnie według pomysłu Le Corbusiera okazała się szalenie kosztownym fiaskiem. Najsłynniejsze osiedla zostały zburzone – w najbardziej spektakularny sposób Pruit-Igoe (33 dziesięciopiętrowe bloki w Saint Louis zaprojektowane w latach 1950-1956 przez Minoru Yamasaki) wysadzone w powietrze w 1972 roku, a także Robert Taylor Homes w Chicago w 1998 roku.6
W naszych realiach jest to nieuzasadnione, ba! – wręcz niemożliwe ze względu na fakt, iż „W Polsce deficyt mieszkań jest wciąż ogromny. Mamy niemal najmniejszą liczbę lokali na tysiąc mieszkańców UE, a dokładnie plasujemy się na przedostatnim miejscu. Średnia europejska to jest ok. 425 mieszkań na 1000 mieszkańców. My mamy ich zaledwie 360. Gdybyśmy chcieli dziś osiągnąć europejską średnią to musielibyśmy mieć dodatkowe 3 mln mieszkań. Tymczasem rocznie produkujemy ich 150 tys. sztuk we wszystkich segmentach. NPM7 zakłada, że w Polsce osiągniemy średnią europejską w 2030 roku. Aby móc to zrealizować, musielibyśmy przez najbliższe 14 lat produkować po 214 tys. mieszkań rocznie. To wzrost o blisko 70 tys. w stosunku do obecnej podaży zarówno budownictwa indywidualnego jednorodzinnego, jak i realizowanego przez pozostałych graczy rynku mieszkaniowego (deweloperów, spółdzielnie, TBS itp.) . Tyle, ile dzisiaj produkuje cała branża deweloperska w Polsce. Aby w ogóle marzyć o tym tempie, rząd musi zakładać istotne zwiększenie produkcji przez wolny rynek – w tym deweloperów. Samo państwo chce zaś budować mieszkania w segmencie wspomaganym, choć trudno będzie osiągnąć tam – przy zaplanowanych na ten cel środkach – jakieś spektakularne liczby. Na to wszystko potrzebne jest przecież finansowanie”8.
W Łodzi, w Polsce nie chcemy rozbierać blokowisk, ani tym bardziej ich wysadzać przy pomocy materiałów wybuchowych. Mieszkańcy osiedli na ogół je lubią. Szczególnie ci starsi, mniej majętni, bez szans na jakąkolwiek zmianę. Marzenia o własnym domu z ogródkiem realizują na miejskich lub podmiejskich działkach. Wielu, mimo możliwości finansowych nie chce z tych miejsc uciec, wyprowadzić się. Mają tu przyjaciół, nienajgorszą infrastrukturę, sklepy lekarzy etc. I mimo, że same mieszkania często urągają współczesnym standardom technicznym, termicznym, niedostatkiem wyposażenia – brak wind, przestarzałe instalacje, małe otwory okienne, na rynku wtórnym utrzymują stabilną, często wysoką ze względu na lokalizację cenę.
Eksperymentu z wielką płytą na skalę lat siedemdziesiątych i początku 80 tych nie da się powtórzyć – w czterech milionach mieszkań w kraju mieszka około 12 milionów Polaków. I ze względu na bylejakość, niski standard wykonania i ciasnotę na pewno nie warto. Choć trzeba przyznać, że ilość oddawanych do użytku lokali w prefabrykowanych budynkach była imponująca.
Z tego też powodu, przy znaczącym braku mieszkań może warto zastanowić się nad przywróceniem do łask, choćby częściowym, i oczywiście dostosowanym do współczesnych wymogów i parametrów technicznych systemu prefabrykacji elementów, które mogły by zostać wykorzystane do szybkiego i ekologicznego wznoszenia budynków.
Mariusz Gaworczyk
1 „Miasta wyśnione” Wade Graham, wyd. KARAKTER, Kraków 2016 str. 185
2 Tamże str. 97
3 Tamże str. 5
4 Tamże str. 7
5 Informacja dla młodszych czytelników: chłoporobotnik – ani chłop, ani robotnik. Niemający możliwości utrzymania się z pracy na roli w niewielkim, podmiejskim gospodarstwie, bez przygotowania zawodowego, a często mentalnego do pracy w przemyśle
6 Tamże str. 134
7 Narodowy Program Mieszkaniowy
8 Zawód:Architekt #52 wrzesień/październik, str. 067, Kongresowy dialog o rozwoju mieszkalnictwa
Artykuł był drukowany w Kwartalniku Łódzkim nr 1/2017.